Z wielką radością przedstawiam Wam pierwszy rozdział mojego opowiadania. Z racji tego, że chwilowo nie mam bety, serdecznie przepraszam za wszelkie uchybienia, które postaram się szybko poprawić.
When your education
x-ray
Can not see under my skin
I won't tell you a damn thing
That I could not tell my friends
Roaming through this darkness
I'm alive but I'm alone
Part of me is fighting this
But part of me is gone...
Can not see under my skin
I won't tell you a damn thing
That I could not tell my friends
Roaming through this darkness
I'm alive but I'm alone
Part of me is fighting this
But part of me is gone...
(3
Doors Down: When
I'm Gone)
Mgła powoli osiadała na polanie
skąpanej w czerwcowym blasku księżyca. Niebo było pełne gwiazd.
Gdzieniegdzie nietoperze przecinały powietrze, a dzikie sowy
pohukiwały złowieszczo w oddali. Kontur zamku majaczył na wiekowym
wzgórzu. Oświetlone okna zdradzały nocnych marków, korzystających
z ostatnich dni w szkole. Nawet jeśli większości z nich nie było
na korytarzach, to Pokoje Wspólne pękały w szwach. Przerobione,
mugolskie radio rzęziło w gabinecie woźnego, a wyliniały kot
pomrukiwał w kącie. W blasku pochodni ukazała się wysoka
sylwetka. Woźny przyczaił się tuż za drzwiami, by złapać
zuchwalca kręcącego się przy jego samotni. Już wyskakiwał zza
rogu, jednak widząc swego gościa szybko zrezygnował z dalszej
łapanki. Starzec odwrócił twarz w stronę światła i spojrzał
prosto w świńskie oczy Filcha.
- Dobry wieczór, Argusie.
- Dobry wieczór, Dyrektorze.
Woźny był szalenie ciekawy, co
starzec robi o tej porze na korytarzu, ale nie miał odwagi o to
zapytać. Zrobił jedynie krok w tył i czekał.
- Argusie, czy widziałeś może
Profesor McGonagall?
- Profesor McGonagall? Nie.
- Na pewno? Zazwyczaj w czwartki to
ona patrolowała korytarze.
- Tak, ale niedawno spotkałem
Profesor Sprout. Mówiła, że się zamieniły. Podobno Profesor
McGonagall źle się czuła.
- Dziękuję, Argusie. Dobrej nocy!
Filch usiadł za biurkiem. Już dawno
podejrzewał, że stary trzmiel ma coś do wicedyrektorki, ale nie
spodziewał się, że urządzają sobie nocne schadzki. Poprzysiągł
sobie, że kiedyś ich przyłapie i z kotem w rękach udał się na
zasłużony odpoczynek.
Dumbledore ruszył dalej
korytarzem. Obudził się dzisiaj tknięty dziwnym przeczuciem. Coś
było nie tak. Chciał o tym porozmawiać z Minerwą. Zazwyczaj nocna
herbatka i wspólna rozmowa uspokajały go. Kobieta była jego jedyną
przyjaciółką. Jak nikt inny potrafiła mu doradzić
i zrozumieć. Potrzebował rady, jednak za nic nie mógł jej znaleźć. Odwołała swój patrol, a komnaty były zamknięte. Nie było jej nawet w gabinecie. Ogarnięty dziwnym niepokojem, wrócił pod kwatery kobiety. Nie mogła przecież zniknąć. Chęć rozmowy zaczęła zajmować troska. Jako Dyrektor mógł otworzyć każde pomieszczenie w zamku, jednak to byłoby naruszeniem prywatności. Po dłuższym namyśle postanowił wysłać patronusa, nawet jeśli śpi powinien ją obudzić. Dostojny feniks wtopił się w dębowe drzwi. Brak odpowiedzi. Gdyby opuściła zamek, to by go poinformowała. Taką mieli zasadę. Każdy, kto opuszcza zamek ma obowiązek poinformować Dyrektora. Albus udał się w swoje ulubione miejsce – na wieżę astronomiczną. Postanowił przeczekać tę noc w samotności. Jutro porozmawia z Minerwą.
i zrozumieć. Potrzebował rady, jednak za nic nie mógł jej znaleźć. Odwołała swój patrol, a komnaty były zamknięte. Nie było jej nawet w gabinecie. Ogarnięty dziwnym niepokojem, wrócił pod kwatery kobiety. Nie mogła przecież zniknąć. Chęć rozmowy zaczęła zajmować troska. Jako Dyrektor mógł otworzyć każde pomieszczenie w zamku, jednak to byłoby naruszeniem prywatności. Po dłuższym namyśle postanowił wysłać patronusa, nawet jeśli śpi powinien ją obudzić. Dostojny feniks wtopił się w dębowe drzwi. Brak odpowiedzi. Gdyby opuściła zamek, to by go poinformowała. Taką mieli zasadę. Każdy, kto opuszcza zamek ma obowiązek poinformować Dyrektora. Albus udał się w swoje ulubione miejsce – na wieżę astronomiczną. Postanowił przeczekać tę noc w samotności. Jutro porozmawia z Minerwą.
* * *
Minerwa w duchu przeklinała
właściwości swojego amuletu rodzinnego. Wiedziała, że ciepło
bijące od niego może oznaczać tylko jedno – ktoś z jej bliskich
jest w niebezpieczeństwie. Szybko skoczyła do nocnej szafki po
swoją różdżkę. Schowała ją za pazuchą i przyjęła
animagiczną postać. Szkolne korytarze pokonała w mgnieniu oka.
Całe szczęście, że już wcześniej zamieniła się z Pomoną i
nie musiała tracić czasu na szkolne obowiązki. Drzwi były
uchylone, więc bez problemu dostała się na błonia. Zaledwie dwa
skoki dzieliły ją od pola aportacyjnego, kiedy ciepło ustało.
Szarobury kot nagle się zatrzymał, lecz po chwili ruszył z
podwójną szybkością. W polu aportacyjnym znów przemienił się w
kobietę i zniknął z ogłuszającym trzaskiem.
McGonagall wylądowała na
morskim klifie. Rozejrzała się dookoła. Nie było śladu żywej
duszy. Nadal miała nadzieję. Utrata ciepła wcale nie musiała
oznaczać śmierci. Równie dobrze mógł to być ratunek. Zrobiła
jeszcze jeden krótki obchód, by upewnić się, że nikogo nie ma w
okolicy. Gotowa do aportacji spojrzała w dół, by nabrać do płuc
nieco morskiego powietrza i omal nie upadła. Na piaszczystej plaży
leżały dwa ciała. Krew zmroziła jej się w żyłach. Z niemałym
trudem zeszła na sam dół, by uklęknąć obok trupów. Z oczu
popłynęły łzy, serce boleśnie ścisnęło się w klatce. Drżącą
ręką dotknęła twarzy mężczyzny. Była cała we krwi. Jego żebra
zapadły się w głąb, a nogi ułożyły pod dziwnym katem tak, że jej własne zaczęły boleć od
samego patrzenia. Kobieta wyglądała znacznie gorzej tak, jakby się
nad nią znęcano. Miała złamany nos i pociętą twarz. Włosy były
posklejane gęstą krwią, a suknia poszarpana i porozcinana niczym
żyletką. Z ran nadal delikatnie sączyła się
krew. Jedna z nóg roztrzaskała się najprawdopodobniej o skały
wskutek czego kość piszczelowa przebiła alabastrową niegdyś
skórę. Wyglądało na to, że ktoś potraktował ich Avadą i
zrzucił z klifu. Nie zdążyła. Zawiodła i to podwójnie. Nie
wiedząc co zrobić, po prostu czekała. Skoro ona poczuła wezwanie,
to Robert również, a co gorsze nie tylko on.... Ciche pyknięcie
nieco ją ocuciło. Nie myliła się. Obok niej stał Robert. Spojrzał
krótko na ciała a potem na nią. Pierwszy raz widział jak jego
siostra płacze. Niewiele myśląc przygarnął ją do siebie i
zamknął w uścisku.
- Minerwo, trzeba wezwać
aurorów. Ktoś musi zbadać tę sprawę. Ukarać winnych.
Minerwo...
Kobieta uniosła twarz i
spojrzała na brata. Pokiwała powoli głową i spróbowała wstać.
Mężczyzna chwycił ją w ostatniej chwili ratując od upadku. Żadne
nie było w stanie zrobić kroku, zostawić bliskich. To był zbyt
nagły i bolesny cios. Robert szepnął zaklęcie i posłał
patronusa. Nie wiedzieli jak długo trwali w kompletnej ciszy,
przerwanej wreszcie odgłosem aportacji. Zaroiło się od urzędników,
aurorów. Przed nimi długa noc, noc przesłuchań.
* * *
Dumbledore zauważył na
skraju lasu dwie postaci. Sądząc po gwałtownych ruchach były
bardzo zdenerwowane. Postanowił wyjść im naprzeciw. Ich drogi
spotkały się niedaleko Bijącej Wierzby. Dyrektor rozpoznał w
przybyszach członków Zakonu – Gideona i Fabiana Prewettów.
Mężczyźni zatrzymali się przed nim zdyszani.
- Albusie, nie jest
dobrze... - zaczął Fabian.
- Mary i Malcolm nie
żyją. - dokończył Gideon.
Twarz starca pobladła.
Małżeństwo nie tylko współpracowało z zakonem, było jedną z
jego mocniejszych stron. Niezwykle inteligentni i uzdolnieni. Malcolm
był bratem Minerwy. To wyjaśniało dzisiejszą nieobecność
wicedyrektorki. Spojrzał na przybyszów.
- Jak? - zapytał.
- Wygląda na to, że
torturowali Mary. Była jakby pocięta żyletką, posiniaczona, jej
ciało wyglądało koszmarnie. Malcolm był prawie nienaruszony. Oczywiście miał obrażenia, ale spowodowane upadkiem, a nie torturami.
Zdaje się, że chcieli złamać go w ten sposób... - szepnął
pierwszy z braci.
- Potraktowali ich Avadą
i zrzucili z klifu. Raczej mało prawdopodobne, by zrobili to, gdy
byli jeszcze żywi. Ich ciała były w kiepskim stanie, ale
przeżyliby. Klif nie był aż tak wysoki. Upadli na plażę.
Dumbledore przymknął oczy.
Wiedział jak okrutni potrafią być Śmierciożercy. Widział ciała
ofiar. Zdarzało się, że nawet rodzina nie potrafiła ich
rozpoznać.
- Czy Minerwa wie? -
zapytał.
- Tak. - odparł, tym
razem Gideon. Medalion dał jej znać, że coś jest nie tak.
Natychmiast się aportowała, ale było już za późno. Robert
przybył jakieś dwadzieścia minut po niej. Biedaczka, obwinia się,
że nie zdążyła na czas... Jest w fatalnym stanie. Magomedycv
musieli się nią zająć żeby mogła zeznawać.
- Albusie? - spytał
drugi z braci. Oni mieli córkę, prawda? Wiesz co się z nią teraz
dzieje?
- Powinna spać w swoim
dormitorium. - odparł.
- Sugeruję byś
sprawdził to jak najszybciej. Też miała taki medalion. Nie może
dowiedzieć się z gazet. Będzie potrzebowała wsparcia. Minerwa
wróci najwcześniej przed południem. Podejrzewam, że dziecko
zostanie teraz z nią, ale do tego czasu ktoś powinien mieć na nią
oko.
Mężczyźni skinęli w
ciszy głowami i odeszli. Dumbledore ruszył w stronę zamku
rozmyślając co zrobić. To nie on powinien informować to dziecko o
śmierci rodziców, ale z drugiej strony czekanie na Minerwę może
tylko pogorszyć całą sytuację. Zdecydowanym krokiem ruszył w
stronę wieży Gryffindoru nie wiedząc, że od samego początku
obserwowany był przez parę ciemnych oczu.
***
- Gabinet Fabiana
Prewetta! - krzyknął wrzucając garść proszku Fiuu do kominka.
Po chwili w palenisku ukazała się głowa aurora.
- Tak, Albusie. -
powiedział.
- Fabianie, mamy problem.
Ich córka zniknęła.
Urzędnik zwiesił głowę
ze smutkiem. Ta noc odcisnęła na nim spore piętno. Nie dość, że
zginęli jego dobrzy znajomi, to w dodatku potwierdziły się ich
wcześniejsze, najgorsze przypuszczenia. Po Grindelwaldzie nastał
nowy Czarny Pan. Nadszedł kres spokojnych czasów i już wkrótce
wojna rozgorzeje na nowo. Ofiar było coraz więcej. Ginęli nie
tylko mugole i mugolaki, ale i Ci, którzy im pomagali.
- Kiedy? - zapytał.
- Nie wiem. Zaraz po
naszej rozmowie poszedłem do wieży. Łóżko było puste. Gruba
Dama powiedziała, że krótko po ciszy nocnej ktoś opuścił
wieżę. Nie wie kto, bo go nie widziała. Pewnie rzuciła zaklęcie
kameleona. Kazałem skrzatom przeszukać teren zamku, ale na razie
jej nie znalazły. Nie trafiły też na nic podejrzanego.
Dyrektor potarł skronie ze
zmęczeniem. Pionowa zmarszczka na czole wydawała się pogłębić,
a broda w blasku świec
zdawała się jeszcze bardziej siwa.
- Myślisz, że słyszała
naszą rozmowę? - spytał z obawą.
- Nie wiem. Możliwe, ale
nie pewne. Mogła iść gdziekolwiek. Nie wiemy kiedy dokładnie
Minerwa dostała znak. - westchnął.
- Po tym, jak zamieniła
się z Pomoną dyżurami. Zdążyła sprawdzić korytarze przy wieży
Gryffindoru, później źle się poczuła i wysłała do Sprout
prośbę o zmianę. Dopiero w swoich komnatach poczuła, że
potrzebują pomocy.
Dyrektor zastanowił się
zanim odparł:
- Spytaj Minerwy, gdzie
mogła uciec.
Młodszy mężczyzna
popatrzył na niego z otwartą urazą.
- Nie zdajesz sobie
sprawy jak jest roztrzęsiona! Mam jej dokładać zmartwień? Jesteś
odpowiedzialny za te dzieciaki tak samo jak ona! Nie mogą od tak
sobie znikać bez Twojej wiedzy.
- Fabianie, to ty nie
zdajesz sobie sprawy w jakim będzie stanie, jeśli dowie się, że
Clarissa zniknęła i nikt jej o tym nie poinformował. Poza tym
trzeba działać jak najszybciej. Mogą ją znaleźć Śmierciożercy.
Nie zna oklumencji, więc może niechcący wyjawić coś ważnego.
Auror poddał się po tych
słowach i zniknął. Obaj doskonale wiedzieli jakie zagrożenia
niosą za sobą kolejne dni. Nie ma czasu na wątpliwości.